Wiedziałam, że to się tak skończy, podejrzewałam od samego początku czyli od kiedy zobaczyłam po raz pierwszy efekty uzyskane techniką szydełkowo-koralikową! To było pewnie z rok temu i pewnie u
Oli. Od razu zaczęłam mnie prześladować wizja prostych masywnych naszyjników. Potem zobaczyłam, że
dziewczyny robią takie rzeczy na potęgę, a później zajęłam się innymi rzeczami, na jakiś czas moje pragnienie ucichło, aż 2 tygodnie temu nastąpiła eksplozja. Zaczęło się przypadkowo od nocnych zakupów internetowych drutu na kolczyki*, a jak się okazało, że sklep ma całą gamę koralików Toho i Miyuki idealnych do dziergania rurkowców i zobaczyłam jakie tam są kolory... kilka godzin później nad ranem kończyłam zamówienie.
Nie zaznaczyłam jeszcze, że wtedy nie miałąm pojęcia o szydełkowaniu, ale co to za problem, jak się czegoś chce. Pewna swego myślałam - pół życia dziubałam w koralikach różnymi technikami, robiłam na drutach od czasów prehistorycznych, a jakieś małe szydełko miałam nawet w domu, więc nie uznałam tego za problem. Zamówiłam od razu ilości na naszyjniki i nie zamierzałam nawet robić próbnego wyplatania, odpaliłam sobie tutorial na yt i uczyłam się jednocześnie szydełkowania i rurkowania. Okazało się, że mój pierwszy rurkowiec jest jakiś rozlazły, skonsultowałam się z Olą, która uświadomiła mi, że szydełka mają rozmiary i ma to znaczenie (dziękuję, kochana :). Nabyłam sobie wspaniałe w dotyku szydełka i potem już nic nie było w stanie mnie powstrzymać. Taki to był początek mojej przyjaźni z rurkowcami. Wiem, że będzie dłuższa i owocna,
nie jak z sutaszem, bo takiej techniki szukałam.
*Kolczyków nie zrobiłam do tej pory.
Kilka zdjęć roboczych pierwszych sznurów. Biało-srebrnego już nie ma, sprułam. Czarno-czarny mat-błysk (ten był tym pierwszym, co widać, ale jego krzywizny uznałam za dobry efekt) i srebrno-szaro-czarny melanżyk noszę cały czas. Ale się cieszę, nie ma niemożliwego :)