Co jeszcze można uszyć z próbnego pół metra dzianiny? Pokazywałam już ekspresowe bluzki uszyte dla siebie, a co można uszyć dla młodszej panny? Proszę bardzo, wystarczy i na sukienkę.
Pomyślałam chwilę i opracowałam sposób na sukienkę z dwóch prostokątów. Podobnie - prawie bez resztek i z minimalną ilością szwów. Nie używam overlocka, szyję na zwykłej domowej maszynie wykorzystując ściegi elastyczne i projektując staram się zaplanować jak najmniej szwów. Tym razem główny szew powędrował na plecy, a boki są bezszwowe. Jest jeszcze szew łączący górę z marszczonym dołem. Podkroje dekoltu i pach podłożyłam i przeszyłam - uwaga, używając go pierwszy raz w tej roli - zygzakiem. Dało to o wiele lepszy efekt niż podejrzewałam. Sukienka jest bardzo wygodna i sprawdza się w różnych sytuacjach. Tańce i włażenie na drzewa w ogrodzie, eleganckie wyjście? - nie ma sprawy. Moja córka przetrwała w nich upały. W nich, bo ma 2. Od razu uszyłam drugą, bardziej przemyślanie przygotowując marszczenia i wykorzystując spód dzianiny w kolorze żółtym (wywinęłam go na wierzch). Obie powstały z ostatnich próbek dzianin kupionych w czerwcu, były też tutaj. Jestem ciągle pod wrażeniem ich jakości.
Wakacje się kończą, ale sukienki zostaną z nami na dłużej. Próbne pół metra zdało egzamin :)
W ostatnim poście o włosach wyczerpałam półroczny przydział słów dla tego bloga, więc dzisiaj po staremu krótko, obrazkowo i z linkami do starszych postów.
Wiecie, że kolorów właściwie nie noszę i zdarzają się tylko wyjątki potwierdzające regułę, za to dobrze czuję się w metalikach różnego typu.
Do srebrnych włosów pasowała mi połyskliwa bluzka. Zanurkowałam w poczekalni i wyciągnęłam kawałek tkaniny kupionej kiedyś w lumpeksie. Miała taki nieoczywisty kolor, pomiędzy białym złotem a zimnym beżem, dość duży połysk z jednej i mat z drugiej strony. Skład jest dla mnie do tej pory trochę zagadkowy, tkanina jest raczej mięsista, z pewnością przeważają sztuczne włókna, obstawiam satynę poliestrową dobrej jakości. Skroiłam sobie z niej bluzkę, początkowo właściwie sukienkę - wykorzystując maksymalnie cały kawałek, luźną i przewiewną, dodając tylko zaszewki piersiowe. Jedynie taki krój wydawał mi się odpowiedni, żeby dało się oddychać w tym materiale. Brzegi dwukrotnie podwinęłam po 3mm i przeszyłam. Jako sukienka z tego materiału i przy tym fasonie zupełnie się dla mnie nie sprawdziła, wiedziałam, że nie będę jej nosić. Następnego dnia została skrócona. Było zdecydowanie lepiej, luźna bluzka do obcisłych spodni.
Skończyłam też srebrną skórzaną torba, która z rok czekała na zszycie i teraz się znalazła również w poczekalni do maszyny. Jest torbą pośrednią między białą pokazywaną tutaj i nawet ma po niej uszy a czarną z tego posta. Srebrna dostała podobną podszewkę z kieszonkami, tym razem z szarej poliestrowej dzianiny także wyłowionej w mojej poczekalni.
Zdjęcia pałacowe zrobiliśmy w Śmiełowie w tzw Szwajcarii Żerkowskiej podczas rodzinnej wycieczki. Pałac, podobnie jak ten w Gołuchowie, jest oddziałem Muzeum Narodowego w Poznaniu i wraz z przyległym parkiem jest siedzibą Muzeum Adama Mickiewicza.
Troszkę mnie tu nie było. Robiłam sobie w tym czasie rewolucję na głowie. Taką o jakiej marzyłam od dawna, przygotowywałam od dłuższego czasu i w końcu przeszłam ostatni etap. Nie zamierzam zmienić bloga na poradnik kosmetyczny, ale fajnie było dokumentować ten eksperyment wpisujący się w ogólne zamiłowanie do skrajnych kolorów; thinking graphic w wydaniu włosowym. Czyli jak z czarnych przechodziłam na srebrne.
/musi być tutaj jako podkład, video, w którym występuje białowłosa modelka o niezwykłej urodzie, uwielbiam cały ten klimat/
O włosach można by pisać długo, ale postaram się jak najkrócej i treściwie. Nikogo nie namawiam do naśladowania, pokażę co się sprawdziło u mnie i głównie jakie błędy popełniłam po drodze. Dla niezainteresowanych opisem zdjęcia będą wystarczająco wymowne. Dziewczyny od lat rozjaśniające włosy mogą spokojnie ominąć to odkrywanie Ameryki ;)
Naturalne włosy mam w kolorze ciemnopopielatego blondu. Od czasów liceum farbowałam je wyłącznie na dużo ciemniejsze kolory, aż na kilka lat stanęło na czerni granatu. Piękny kolor chłodny, idealny do farbowania, farba pokryje wszystko, ale.. Ale jest takie, że włosy wyglądają nienaturalnie dla większości karnacji w tym mojej. Naturalny odrost przy tej czarnej dziurze zasysającej wszystko wydaje się dużo jaśniejszy niż jest w rzeczywistości. Miałam swój okres czarny, był potrzebny, ale w końcu chciałam z tej czerni wyjść i stopniowo dojść do jaśniejszych włosów licząc na fajny zimny jasny brąz. Potem zaczęłam popełniać błędy, które krótko opiszę, Gdybym ich nie popełniła i poszła prosto na udaną dekoloryzację, pewnie od lat cieszyłabym się innym kolorem włosów. Z drugiej strony cały ten proces to coś więcej niż poszukiwanie odpowiedniego koloru włosów, jestem przekonana, że to było potrzebne, wiązało się z różnymi etapami życia i tak naprawdę było dookreślaniem siebie.
Nie zadziałała metoda odstawienia czarnej farby i stopniowania przy kolejnych farbowaniach odcieni brązu na odrostach. Straciłam na to chyba z 1,5 roku bez żadnych dobrych efektów. W desperacji podcinałam długie włosy, żeby pozbyć się czerni z drugiej strony.
Potem zdecydowałam się na dekoloryzację u dobrego fryzjera z zamiarem uzyskania tego odpowiedniego odcienia brązu, niestety dałam się namówić "specjaliście" na ognistą rudość (że do moich piegów będzie super bla bla). Włosy były w dobrym stanie po zabiegu, rudy fajny, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie czuję się w nim dobrze i wcale go nie chciałam. To nie ja, tylko czyjeś wyobrażenie. Tak było 4 lata temu. Musiałam drążyć temat dalej i byłam daleko od założeń.
Na własną rękę próbowałam uzyskać wymarzony zimny jasny brąz. Testowałam wiele farb sklepowych i fryzjerskich, używałam srebrnych płukanek i szamponów do ochładzania. W końcu zorientowałam się, że wszystkie farby w odcieniach brązu posiadają zbyt dużo czerwonych pigmentów, choćby nie wiadomo jak chłodna i zmrożona nazwa była na opakowaniu i w słońcu będą zawsze mieniły się na rudo. Srebrne czyli oparte na fiolecie płukanki przy takich odcieniach nie są w stanie wiele zdziałać, bo z zasady niwelują żółte odcienie, a niebieskie płukanki, które jak wynika z koła kolorów mógłby bardziej pomóc przy czerwonych refleksach nie są dostępne.
Teraz już wiem, że właściwie nie da się uzyskać koloru, jaki mam na myśli przy pomocy chemii. Takie występują tylko w naturze. Dojrzałam do myśli o powrocie po wielu latach do naturalnego koloru włosów. Jest przecież chłodny, choć jaśniejszy niż chciałam, ale stopniowo polubiłam się z nim. I projekt włosy wszedł w nową fazę.
Od początku 2015 roku odstawiłam farby i zabrałam się za naturalną pielęgnację, piłam codziennie pokrzywę ze skrzypem, olejowałam włosy. Włosy odrastały sobie w swoim dość wolnym tempie, ale były w coraz lepszym stanie. Na długości wypłukiwały się te wszystkie nabyte po kolei odcienie brązu i poziomem jasności zbliżyły się do naturalnych odrostów, tyle że w słońcu nadal były rudawe, co widać na zdjęciach z tego roku.
A potem pojechaliśmy na wakacje i wróciłam z zielonymi włosami.. Ostre słońce, mimo oszczędzania włosów pod kapeluszem, słona woda i srebrna płukanka zgotowały mi w połowie długości zielone refleksy. To był impuls, który włączył w mojej głowie plan rozszerzony, odłożony na niewiadomokiedy i zapadła decyzja - idę do fryzjera zaszaleć z wiedźmińskim kolorem, zostawiam odrosty, a na długości włosy będą białe/srebrne/szare zależnie, co uda się uzyskać lub co będzie mi bardziej pasować.
Inspiracje znalezione na pintereście:
Wybrałam się do renomowanego salonu, który miał w ofercie hit ostatnich miesięcy Olaplex. "Magiczną" substancję, która dodawana do zabiegów koloryzacji, dekoloryzacji niesamowicie chroni włosy i wręcz naprawia je. Dzięki niej można np za jednym podejściem zrobić przejście od włosów bardzo ciemnych do jasnych i mieć nadal włosy w dobrej kondycji. Znajdziecie mnóstwo przykładów i opisów w sieci, ja napiszę tylko o swoim doświadczeniu i choć moje zabiegi koloryzacji u fryzjera nie przyniosły oczekiwanych efektów sam olaplex polecam.
Liczyłam, że wyjdę z wymarzonymi włosami, bo jak pisałam, były na poziomie ciemnego blondu/jasnego spranego brązu i specjalista był w stanie uzyskać u mnie prawie białe włosy, a po farbie mogłam wyjść ze srebrnymi. Tak mi się wtedy wydawało. Wyszłam tak:
Ciąg dalszy na zestawieniach poniżej.
1. Zdjęcie 1 pokazuje z jakimi włosami wypuściła mnie fryzjerka po 4-godzinnych zabiegach. Odrostu na moją prośbę nie ruszała, na reszcie osłanianej olaplexem położyła rozjaśniacz Efassor, a potem doskonale dbającą o włosy farbę bez amoniaku Dialight w odcieniu deep ash. Renomowany fryzjer dba, żeby włosy były jak najzdrowsze.. Już się powinnam zorientować, że z wymarzonego koloru nici. Po oszczędzającym, a więc słabym rozjaśnianiu, farba nie zdołała zneutralizować pomarańczowego blondu, bo włosy po prostu były zbyt ciemne. Plus jest taki - były w kondycji lepszej niż przed zabiegiem. Na następne rozjaśnienie pani zapraszała za ...rok. Zdrowie włosa ponad wszystko.
2. 2,5 tyg od wizyty chodziłam z tym kolorem na głowie i przekopywałam internet szukając informacji, jak sama mogę dopiąć swego. Musiałam włosy jeszcze sporo rozjaśnić nim przyjmą wymarzony srebrny odcień. Położyłam Loreal Preference extreme platinum, który nie jest farbą, a rozjaśniaczem działającym do 8 tonów. Zdjęcie 2 pokazuje jeszcze bardziej pomarańczowy choć jaśniejszy blond, jaki uzyskałam. Straszny, ale wiedziałam, że przejściowy. Włosy to przetrwały w miarę dobrze, olaplax jednak je wzmocnił.
3. Kolejnego dnia zabieg rozjaśniania powtórzyłam. W ogóle nie polecam tego robić w takim tempie, ja byłam zdesperowana, rozdrażniona temp 40*C i chciałam działać szybko. Włosy jeszcze trochę się rozjaśniły, ale i znacznie pogorszyły, część się połamała, część wypadła. Ale dramatu nie było. Kolor nadal paskudny, żółć nie do wytrzymania. Cały czas pielęgnowałam je kosmetykami, o których na końcu wspomnę.
4. Następnego dnia w kontrze do żółci na głowie zaczęłam działać fioletem - położyłam zachwalany przez blogerki od włosów amerykański toner permanentny Wella color charm t18 white lady (zmieszany 1 do 2 z wodą utleniającą w kremie 6%), którego nie ma u nas w sprzedaży, ale udało mi się znaleźć go na allegro. W końcu trochę odetchnęłam - toner zadziałał dobrze i równomiernie ochłodził żółć. Efekt był zadowalający. Zdjęcie 4
5. Dałam włosom chwilę odpocząć i po kilku dniach przełamałam się i wróciłam do płukanki srebrnej Delia, która poprzednio urządziła mnie na zielono. Przy bardzo rozjaśnionych włosach efekt jest dość dobry. Ale nie będę jej używać często, raczej awaryjnie w przyszłości, wysusza włosy. Kolor był coraz chłodniejszy.
6. Nareszcie! Uratowała mnie Joanna. Zwykła farba za 6 zł i chyba jedyna na rynku z tradycyjnych farb, która oferuje srebrny odcień. Używałam jej kilka lat temu na rozjaśniane końcówki, ale wtedy włosy nie były tak jasne i podatne na przyjęcie tego koloru. Tym razem w końcu udało mi się uzyskać srebrno/szare, a farba zostawiła je w bardzo dobrej kondycji. Zdjęcie 6
Na zdjęciach z przodu, robionych w tym samym czasie, widać, że te partie włosów rozjaśniały się inaczej. Zostały ciemniejsze i cieplejsze pasma. Liczę na to, że po kolejnych farbowaniach wyrównają się bardziej. Nie chcę więcej rozjaśniać przez najbliższe miesiące.
Przede mną jeszcze próby ze zmywalnymi tonerami. Teraz wiem już na pewno, że toner nada kolor dopiero naprawdę mocno rozjaśnionym włosom i tylko wtedy ma sens zabawa z nim.
Do pielęgnacji stosuję olejowanie naturalnymi olejkami: pięknie pachnącym rossmannowym Alterra z papaji i migdałów oraz kokosowym Bio planete, których używam już długo, a teraz intensywniej.
Do tego maska Loreal Absolut Repair Lipidium, którą dostałam w salonie jako prezent po zabiegach i mgiełka Aussie Miracle Recharge Moisture o świetnym zapachu i z olejkiem z orzechów macadamia, obie bardzo sobie chwalę.
Wspomnę o szczotce Tangle Teezer, z którą nie rozstaję się od 3 lat i bez niej nie wyobrażam sobie przejścia w krótkim czasie tych zabiegów i ujarzmiania włosów podczas tych wszystkich zabiegów czymś innym.
Po przerwie wróciłam do picia skrzypu i pokrzywy.
....................................
Podsumowując, w końcu jestem zadowolona z efektu. Podoba mi się rockowy charakter, który chciałam uzyskać, bo w moim postrzeganiu takie włosy są prędzej wyrazem zadziorności i nie myślę o nich tylko w kategoriach starszych pań. Fajne jest tez nieznane mi wcześniej rozświetlenie twarzy nowym kolorem :) Będę jeszcze pracować nad odcieniem, ale tak jak zakładałam, dobrze się czuję w srebrno/szarych włosach. Dzięki temu, że takie odcienie są ostatnio w modzie, jest sporo kosmetyków, którymi można je uzyskać.
Trochę żałuję, że nie udało mi się spotkać fryzjera, który umiałby zrobić to srebro na mojej głowie w sposób, na jaki liczyłam oglądając w necie efekty różnych koloryzacji.
Po tym zamieszaniu liczę na długotrwały spokój z włosami czyli odrastanie własnych zdrowych włosów + odświeżanie co jakiś czas srebrzystości na rozjaśnionej długości.
edit:
Zanim to opublikowałam znalazłam jeszcze inną metodę uzyskiwania szarości na włosach i już mnie świerzbi, żeby próbować. Chyba zakolejkuję ją przed srebrnym tonerem chroma..
Ogromne podziękowania dla najlepszego z mężów, który nie dość, że z humorem przetrwał moje boje (- Matka dzieciom... Trzydzieści lat małżeństwa... Moja żona... I oto, co mi zostało! - wiecie, kultowa scena w kiosku z "Misia"), to pomagał w metamorfozie i profesjonalnie nakładał preparaty z tyłu głowy oraz dla moje siostry Hani, niezawodnej poszukiwaczki nowinek kosmetycznych, która poleciła mi olaplex.
Dziękuję za uwagę, tym którzy dotrwali do tego momentu dramatu w poplątanych aktach, to najdłuższy tekst w historii bloga, choć wcale nie o szyciu :) Niebawem wracam do postów z sukienkami, bo już i uszyte, i noszone, i sesje częściowo zrobione.
Kurtyna :)
EDIT//
Kwiecień 2016 - ciąg dalszy historii szarych włosów i sposób przy jakim ostatecznie zostałam. Podsumowanie.